O MNIE
NaturANNA to mini manufaktura – mydlarnia prowadzona jednoosobowo z moralnym wsparciem rodzinki.
Mottem i celem jest zaoferowanie mydeł bez zbędnych, a często szkodliwych i uczulających dodatków – tylko takich jakie chciałabym znaleźć i znajduję we własnym domu.
Bo prostota jest szczytem wyrafinowania.
Ja już wiem, że mnogość składników, to mnogość potencjalnych problemów…
Do wyrobu moich mydeł nie stosuję oleju palmowego – nie chcę przyczyniać się do niszczenia lasów tropikalnych pod uprawy palmy oleistej.
Dla szczególnie wymagających, oferuję mydła bez dodatku soli kuchennej – środka zagęszczającego mogącego u osób szczególnie wrażliwych prowadzić do wysuszenia i podrażnienia skóry.
Jestem świadoma że takie mydło nie bedzie tak foremne i pachnące jak „sklepowe” ale ten rodzaj „piękna” akurat nigdy nie był moim celem…
Zapraszam do bliższego zapoznania się z moim mydełkiem. Mam nadzieję, drogi internauto że znajdziesz tutaj coś co zachęci cię do pozostania na dłużej.
Anna.
No więc jak to się zaczęło...
Wiąże się z tym dość ciekawa historia ponieważ…
Już ładnych kilka lat temu zaczęły u mnie narastać objawy alergii – niedające zasnąć pokasływanie, zapchany nos i tym podobne… A więc do lekarza…
Diagnoza- jestem uczulona na prawie wszystko, roztocza, kurz, sierść, nic tylko łykać tabletki. I tutaj przyszło otrzeźwienie- tabletki dobre na wszystko? Nie, trzeba spróbować czegoś innego.
-Ruch nr 1 wymiana całości pościeli na hipoalergiczną.
-Ruch nr 2 zakup proszków i mydeł takoż nieuczulających.
I wreszcie ruch nr 3 – rezygnacja z zaawansowanych kosmetyków na rzecz osobiście przygotowywanych.
Myślałam, że to strzał w dziesiątkę, bo objawy się zmniejszyły, ale dziwnym trafem pojawiały się w najmniej spodziewanych momentach.
No ręce opadały…
Czułam, że jakiś środek obecny w domu jest tego powodem, ale jak go znaleźć w nawale otaczającej nas chemii? Taktyka była zdecydowana- nos do środka butelki albo ściereczka zwilżona podejrzaną substancją na twarz. I dzikie zaskoczenie — okazało się, że najsilniej uczulającym środkiem był mój ulubiony płyn do mycia naczyń- a był taki miły i delikatny. W czasie użycia nie dawał żadnych objawów, dopiero po kilku godzinach. Jak się dalej okazało dla mnie uczulający był również proszek do prania dla dzieci na „Je” i seria kosmetyków „Biały..” a niby wszystkie takie przebadane, że hej! No już ręce opadały- co zakupiłam po dłuższym czy krótszym czasie zaczynało mnie uczulać…
Zakup szarego mydła z sąsiedniej Białorusi zlikwidował problem. Ale pojawił się nowy – skład tegoż specyfiku:
tu przykład: sole kwasów tłuszczowych pochodzenia roślinnego, techniczne tłuszcze zwierzęce, przetworzone tłuszcze roślinne >30%, woda >15%, wodorotlenek sodu, dwutlenek tytanu, chlorek sodu.
No po prostu pies z budą zmielony i bez żadnej pewności w jakich proporcjach.
A może by tak samemu spróbować zrobić mydło?
Tak, to jest myśl!
No to siup!
Początki wcale nie były łatwe, oj co się materiału namarnowało! A do tego ciągle miałam wątpliwości czy wszystkie stosowane w mydle dodatki są konieczne i potrzebne…
Przeczytałam kiedyś powiedzenie, że dobry, zdrowy produkt nie powinien składać się więcej niż z pięciu składników.
Z lekcji chemii pamiętałam, że mydło jest solą powstałą z reakcji zasady z kwasem tłuszczowym (w praktyce-zasadniczo wszystko jedno jakim tłuszczem) i to już produkt końcowy!
Po co dodatek soli kuchennej? Wspaniałe mikroelementy? Hmm… możliwe, ale przede wszystkim po to by kostka mydła była twardsza, a mydło w płynie bardziej zagęszczone. (jak gęstsze to — parafrazując klasykę „zawiera więcej mydła w mydle”)
A cukier? – żeby piana lepiej się trzymała.
Dodatek alkoholu etylowego (spirytusu lub obecnie absurdalnie drogiego izopropylowego) przyspiesza zmydlanie i poprawia wygląd — i tu rozpaczliwie chciałabym wierzyć, że stosowany jest drogi, gorzelniany, a nie ten sprzedawany w GS marki „Jolly Roger”.
Naturalne barwniki, naturalne dodatki np. soki, kawa, płatki etc… bardzo fajne dodatki ale komplikują skład, zapychają odpływ i co najważniejsze – szybko się psują. Zresztą moim priorytetem było
TO NIE MA WYGLĄDAĆ, TO MA DZIAŁAĆ!
Z przyczyn zasadniczych odpadało stosowanie tłuszczy zwierzęcych. Na rynku króluje mydło roślinne wykonane z oleju palmowego (próbowałam i tego — bardzo wdzięczny olej do produkcji, wszak to same tłuszcze nasycone), ale znów konsternacja i otrzeźwienie- DLACZEGO swoim popytem mam zwiększać presję na wycinanie lasów tropikalnych pod uprawy palmy oleistej? Nie, to nie jest w porządku!
Ostatecznie padło na piękny olej słonecznikowy, a następnie kolejne rodzime lub „rosnące” po sąsiedzku oleje.
Mydełka służyły w domu do mycia włosów i ciała, jako składnik domowego proszku do prania oraz do ogólnych porządków. Znajomi i rodzina coraz chętniej i łapczywiej 🙂 wyciągali ręce po więcej i więcej.
A ja nabierałam wprawy w sztuce wyrobu mydeł.
Doczytaliście do końca? Dzisiaj tabletek nie biorę, objawów alergii nie mam, chociażbym całowała psa w nos 🙂 Tylko w podróże muszę zabierać swoją pościel i proszek… uciążliwe w hotelach, ale w porównaniu z moim wcześniejszym życiem- kłopot to niewielki.
Zrób to sama!
Kącik samodzielnego wyrobu mydełka i mydła
„Pierwsze samodzielne mydło, które na pewno mi się uda i nie zrujnuje mnie i rodziny”
Bez soli, oczywista oczywistość…
Takich stron i porad jest w sieci tysiącpięćsetstodziewięćset, ale postaram się zadanie ugryźć z nieco innej strony.
Potrzebujemy:
1. Wodorotlenek sodu
Tak, PASKUDNY wodorotlenek sodu TO MOŻE WAS WYŻREĆ, ale spoko, każdy z nas używa/używał preparatu typu „kret do rur” te białe granulki to właśnie nasz paskudnik. I co? Przy zastosowaniu podstawowych zasad bezpieczeństwa nikogo nie wyżarł- nie inaczej będzie i tym razem! (Psst, NIE UŻYWAMY KRETA do robienia mydła!).
A więc — internety w dłoń i kupujemy: na początek wystarczy wiaderko 1 kg.
Najlepiej kupić CZDA czysty do analizy — koszt ok. 12-15 zł zależy gdzie i u kogo (przy okazji dobrze jest kupić jeszcze kilka innych składników i zrobić sobie pyszny proszek do prania- jedna przesyłka jeden koszt- często sprzedawcy mają w ofercie wszystko, co do zabawy w domowego chemika jest potrzebne).
2. Butelka 1l. oleju rzepakowego.
Tak, rzepaku! Na początku było, że to ma być pierwsze mydło i zależy nam wszystkim, aby się udało! Myślę, że nie ma nic bardziej frustrującego niż wymieszać kupę drogich, zamorskich olei i patrzeć jak nam to @#$!! Kupujemy zwykły, tani rzepak, bez bajeranckich dodatków i pod żadnym pozorem nie bierzemy tłoczonego na zimno!
A skoro już jesteśmy w sklepie musimy poczęstować się:
3. Płaski papierowy kartonik
Taki wielkości kartki A4, z niskimi bokami — doskonałe są te, w których wykłada się sery topione, albo puszki z kocim jadłem.
Skoro dalej jesteśmy w spożywczym –
4. Butelka wytrawnego czerwonego wina.
W domu zaczynamy od posprzątania stołu, opróżnienia zlewozmywaka i zmywarki. Ma być czysto jak przed najazdem teściowej! Dzieci z daleka! Kot na balkon! Najlepiej jakby nikt się w okolicy nie kręcił. Z dodatkowych akcesoriów — plastikowe albo z stali nierdzewnej – garnek lub inny pojemnik, najlepiej wysoki, pojemności tak 2.5-3 l. głównie chodzi o to, żeby przy produkcji można było bezpiecznie mieszać, a nie był też zbyt duży i nieporęczny. Blender – odradzam mikser, bo chlapie (informacja z doświadczenia), łyżka, kieliszek do wina, folia typu stretch albo reklamówka plastikowa. Zalecam okulary. Sama mam korekcyjne, więc ciągle na nosie. Rękawiczki?-tak!-przynajmniej na początku… Waga kuchenna, dokładna! – to nie żart, trzeba wskazań tej wagi być pewnym z dokładnością do 2 gram. Na rynku jest multum wag kuchennych lepiej wskazujących temperaturę z poprzedniej gwiazdki niż wagę produktów. Opcjonalnie można zaopatrzyć się w termometr.
Do dzieła!
- Zdobyty w sklepie kartonik wykładamy folią kuchenną stretch albo reklamówką (patrzymy czy nie ma dziury, układamy ładnie, bo załamania będą potem w mydle widoczne).
- W niedużym naczyniu z rączką odważamy (pamiętaj odtaruj naczynie!) dokładnie 107 gram NaOH. Naczynie przenosimy do komory zlewozmywaka i dodajemy 180 ml (lub gram, to to samo) zimnej przegotowanej wody (powinna być destylowana, ale na początek taka wystarczy aż za dobrze). Spokojnie mieszamy trzymając okulary na nosie, a nos z dala od naczynia. Najlepiej stać z boku na wyciągnięcie ręki. Przez chwilę będzie śmierdziało. NIE WDYCHAMY tego, bo nas wyżre od środka, w tej sytuacji może się przydać jedna z maseczek, którą zakupiliśmy z innego powodu! Nasz płyn się bardzo rozgrzeje… mieszamy, aż najmniejszy ślad granulek zniknie.
- Do gara wlewamy nasz olej, całą butelkę (to będzie 910 gram). Podgrzewamy do ok. 30-35 stopni – masz termometr? – to bomba, jak nie, to naczynie musi lekko grzać palce. Wstawiamy garnek z ciepłym olejem do komory zlewozmywaka, włączamy blender, mieszamy olej kilkanaście sekund- chodzi o to, żeby się wzburzył – i następnie ruchem śmiałym wlewamy żrący roztwór wodorotlenku (w tym czasie powinien mieć temperaturę podobną do oleju, jeśli jest za gorący — schładzamy w kąpieli wodnej). Dalej mieszamy blenderem. Nie trzeba (chociaż jeśli sprzęt wytrzyma – to warto) mieszać cały czas, na początku mieszamy tak z minutkę, potem dorywczo, co chwilkę. Zauważcie, że temperatura naszej zupki będzie rosła — znaczy zasada przegryza się z olejem :-). I znowu trzymamy rękę na pulsie – tzn. dotykamy boku gara z protomydłem — powinno nas grzać, ale nie parzyć. Gdy grzeje zbyt mocno — garnek wkładany do zimnej wody. Olej rzepakowy nie reaguje zbyt gwałtownie i nie zagrzewa się zbyt mocno, stąd został wybrany na pierwsze mydło…
- Po kilku minutach breja zacznie gęstnieć. Mieszamy i kontrolujemy gęstość. Gdy jest ona podobna do rzadkiego gorącego budyniu (naprawdę ważne żeby złapać ten moment! nie wcześniej, nie później!) wylewamy wszystko do naszej formy- kartonika, rozprowadzamy ostrzem noża. To, co w garnku pozostało jest paskudnie, tłuste i ciągle żrące. Chwała, jeśli mamy zmywarkę- wkładamy nasze naczynia, bez innych „statków” i program max! Jeśli nie mamy zmywarki — myjemy w rękawiczkach!
- Mydło zostawiamy w spokoju z dala od wścibskich rąk i oczu (na jednej ze stron przeczytałam, że trzeba chować przed mężem, bo może zeżreć, serio!- osobiście sama chciałabym to zobaczyć 🙂
Jeszcze z pół godz. śledzimy wzrokiem nasz wyrób, czy nam nie wariuje (zaraz o tym, co i jak)
Potem odkładamy poza zasięg ciekawskich na co najmniej tydzień. Ja proponuję na miesiąc….
Bo w domu nie ma chyba papierków lakmusowych do sprawdzenia PH gotowego wyrobu?
Aha, mnóstwo bardzo ważny moment- wino! Nalewamy sobie i ewentualnie innym, wspierającym nas przy pracy 🙂
O co chodzi z tym wariowaniem naszego mydła?
Jak naszą zupkę wylejemy zbyt rzadką lub zbyt chłodną do formy mogą być problemy z zestaleniem, gdy wlejemy zbyt gorącą, może nam po chwili zacząć samoistnie wrzeć, wyrzucając błotny wulkan żrącego paskudztwa! Dlatego ważna jest konsystencja i temperatura wylewanej do formy „zupki”. Użycie formy wysokiej (np. silikonowej, do ciasta- a czemuż by nie? Może nas zaskoczyć samo zagotowaniem się mydła… na początek nie polecam…
Nie polecam też robienia pierwszego mydła „na zimno” – często miałam kłopoty z prawidłowym przebiegiem zmydlania- albo się rozwarstwiał (olej wypływał) albo nie twardniało…. ta podana metoda pewna jest na bank!
Jak mydło sobie odleży, wyjmujemy je z formy i kroimy dużym nożem kuchennym.
Pokazana receptura pozwoli nam na przygotowanie mydła, w którym około 5% oleju pozostanie niezmydlonym (zabraknie dla niego zasady). To bardzo dobrze, nasze mydło będzie pieściło ręce i na pewno nie będzie żrące. Proszę pamiętać, że przedawkowanie NaOH nawet o kilka gram będzie miało tragicznie żrące skutki! Jak damy go za mało, to mydło będzie bardziej tłuste albo po prostu nie wyjdzie. Na początek nie robimy mydła bardzo tłustego (trudniej o efekt)
Smacznego 🙂
i co naj-wygodne w stosowaniu….
czyli o proszku do prania słów kilka
Nie będzie pachniał alpejską łąką, nie będzie też miał super kolorowych granulek, ale będzie miał to coś – działał i nie uczulał.
składniki:
1. boraks 1 miarka
2. soda kalcynowana 1 miarka
3. nadwęglan sodu- (wybielacz)- 1/4 miarki
4. mydło w płynie
Składniki kupujemy w internetach – wiadomo skąd 🙂
wykonanie:
Do zamykanego, niemetalowego pojemnika wsypujemy zmieszane składniki nr 1, 2 i 3.
Stosowanie: jedna – maksymalnie dwie łyżki stołowe zmieszanych składników 1, 2 i 3 plus ok 100ml mydła w płynie.
Działa.
Dla tkanin delikatniejszych rezygnujemy z dodatku nadwęglanu.
Dla bardzo delikatnych, wełny – samo mydło.
Dodatkowo nasz „proszek do prania” doskonale sprawdza sie w pracach porządkowych w kuchni i łazience (stosować rękawiczki).
Znacie wstydliwy i dziwaczny problem gdy brzydko pachnie (nazwijmy rzecz po imieniu: cuchnie) z pralki?. Im mocniej proszek czy płyn „alpejsko łąkowy” tym mniej to pomaga?
Juz po 2 użyciach powyższego proszku problem cudownie zniknie aby się więcej nie pojawić!
„Ratunku! nie wyszło….”
Czyli ewentualne błędy w produkcji:
Nasza „zupka” jest zbyt chłodna i stygnie coraz bardziej a budyniu jak nie było tak nie ma…. Nic straconego – garnek na kuchenkę blenderujemy i grzejemy- byle nie za mocno!
Nasza zupka zagotowala się w garnku! Staramy się wymieszać (część zagotowana będzie twardniala duuużo szybciej) i od razu siup do formy. Pewnie się tak ładnie nie rozprowadzi, ale i tak będzie zdatne do użycia.
Nasze mydło zaczęło gotować się w formie! Nic straconego! Jak wulkanik mały – ignorujemy, jak mu przejdzie złość – wygładzamy. A jeśli to Krakatau (przy rzepaku nierealne) – postarajmy się przemieszać, złościć się będzie w środkowej części. Zmieszajmy je z chłodniejszym, z boków. Zacznie bardzo szybko tężeć. Ciężko będzie ładnie je rozprowadzić, ale i tak będzie dobre.
Nasze mydło ma na powierzchni bąbelki, skazy, pojawił się na nim jakiś osad? Jeszcze nic straconego! Dodajemy różne chemiczne świństwa żeby ładnie wyglądało albo nie przejmujemy się tym wcale.
Super proste, super doskonałe
Ciekawostki
Ciekawostki o naszym mydle 🙂
„Mydło marsylskie”
Powstanie pierwszej francuskiej manufaktury datuje się na 1370 rok. W XVII wieku skład mydła jest nadzorowany osobiście przez Ludwika XVI, a w 1688 Jean-Baptiste Colbert zastrzega nazwę „savon de Marseille” wyłącznie dla mydeł produkowanych na bazie oliwy z oliwek w regionie marsylskim.
Od XIX wieku mydlarze „odkrywają” olej palmowy, rzepakowy, kokosowy, arachidowy i inne, włączając je do składu mydła.
Tak więc obecnie „mydło marsylskie” może stanowić mieszaninę różnych olei roślinnych.
Wprowadzenie innych niż oliwa z oliwek tłuszczy roślinnych podyktowane było wzrostem zapotrzebowania na mydło, za którym nie nadążała podaż oliwy, jak również chcęć obniżenia kosztów produkcji i uzyskania mydła twardszego (olej palmowy tworzy mydło bardzo zwarte i twarde).
Oferowane mydło stworzone jest na wzór wytwarzanego pierwotnie wyłącznie z oliwy mydła marsylskiego, bez dodatków innych olei w tym oleju palmowego!
„Dlaczego to mydło nie pachnie lawendą, nie ma zatopionych kawałków brzoskwini?”
Dlaczego to moje takie proste i brzydkie?
Oczywiście można dodawać mnóstwo przepięknych olejków zapachowych, owoców, ziół i co tam jeszcze dusza zapragnie.
Mnóstwo ludzi tak robi i ich mydełka są tak piękne i kolorowe, że aż żal je używać…
Ja nie.
I to z bardzo dla mnie zasadniczego powodu. Im więcej składników, tym więcej powodów do niespodziewanej reakcji organizmu.
Ale podstawowym powodem jest sam proces produkcji.
Przeglądając i podglądając inne strony internetowe traktujące o mydle i nie tylko, tam gdzie prowadzący stronę nie wycina do ziemi niepochlebnych komentarzy znaleźć można czasami komentarze mówiące o tym, że mydło źle pachnie czy też wręcz śmierdzi. Albo stwierdzenia, że mydło się nieprawidłowo zestaliło etc…
Znam ten problem z praktycznej strony, podpartej również pewną orientacją w chemii.
Jakby to przystępnie wyjaśnić?
W czasie produkcji mydła zachodzi reakcja pomiędzy bardzo agresywnym chemicznie wodorotlenkiem i leniwymi tłuszczami. Ta reakcja początkowo szybka, z czasem zwalnia, aż do zaprzestania. Jeśli w fazie produkcji mydła dodamy tam płatki, olejki czy „herbatki” agresywny wodorotlenek będzie reagował (obrazowo: wyżerał) te jakże zdrowe dodatki. W efekcie tworząc substancje pochodne, bynajmniej nie tożsame pod względem działania z pierwowzorem. Oby nie szkodliwe, a na pewno zupełnie inne niż to co dodaliśmy. Stąd zapaszki, gluty, kasze…
Dlatego ja nie dodaję i osobiście jestem przeciwna dodawaniu super-hiper cudownych i pieszczących ciało składników w fazie warzenia mydła
Do mydła dojrzałego, gdzie lwia część wodorotlenku przereagowała z kwasem tłuszczowym można „coś” dolać, dosypać. Wprawdzie ZAWSZE pozostaje nieco nieprzereagowanej zasady, ale ilości te są malutkie. Sądzę, że nie narobią już bałaganu.
Mydło słonecznikowe twarde- idealne do golenia*. Już po pierwszym razie wszystkie najnajnajdelikatniejsze pianki idą do kąta i tam cieńko pochlipują!
Nie potrzeba pędzla! Wystarczy zwilżoną skórę lekko natrzeć obficie namydlonymi palcami.
Uwaga! Mydło szczypie w oczy 🙂
Dodatkowo – resztki włosów bardzo łatwo wypłukują się z pomiędzy ostrzy maszynki… nie ma problemu jak przy użyciu pianki…
*testowane na osobnikach płci rożnorakiej.
Jak to z poduszkami się zaczęło…
3 lata temu dostałam w prezencie od brata poduszkę wypełnioną łuską gryki. Ciężką. W pierwszym momencie dziękowałam za nią z grzeczności i niejakim brakiem przekonania. Ale po kilku dniach stała się ona moją ulubioną towarzyszką każdej nocy. Wypełnienie z łuski jest wspaniałe- doskonale układa się i dopasowuje pod głowę, oddycha, leciutko pachnie. A jej działanie prozdrowotne i wspomagające zdrowy sen są szeroko znane. Wiedząc że podusia już powinna znaleźć godną następczynię wpadłam na pomysł aby zrobić ją samodzielnie – i to zrobić jeszcze lepiej niż wykonana była jej poprzedniczka.
Mając niejakie doświadczenia z użytkowaniem poduszki zdecydowałam się na ich produkcję z
zastosowaniem rozwiązań polepszających ich funkcjonalność i jakość.
– Wsypa wykonana jest z produkowanej w Polsce 100% czesanej surówki bawełnianej o dużej gęstości
splotu, co przydaje jej miękkości i wytrzymałości.
– Boczne szwy wewnętrzne wykonane zostały w technice tzw „szwu angielskiego” dla zapewnienia
maksymalnej wytrzymałości produktu, szew „czołowy” został dodatkowo obrębiony.
– Długości 14 cm spiralny zamek błyskawiczny pozwala na swobodną zmianę ilości wypełnienia, zgodnie
z własnymi preferencjami, pozostając jednocześnie delikatnym.
-I ostatnie, ale najważniejsze: wypełniająca poduszkę odpylona łuska gryki pochodzi z certyfikowanych, polskich, bio upraw co gwarantuje bezpieczeństwo i zdrowy sen.
Życząc wszystkim kolorowych snów zapraszam do wypróbowania (do pokochania nie muszę zapraszać –
to przyjdzie samo) zdrowej i bliskiej naturze podusi.
http://eraumts.com.pl/?mydla,168
https://pl.wikipedia.org/wiki/Szare_myd%C5%82o
https://savondemarseille.com/about/
https://en.wikipedia.org/wiki/Marseille_soap
https://www.marius-fabre.com/en/content/30-the-history-of-marseille-soap